BIKINIARZE – PIERWSZA POLSKA SUBKULTURA
Bikiniarze -Kadry z Polskiej Kroniki Filmowej
Słowniki przełomu lat 50 i 60 opisywały bikiniarza jako
„młodego człowieka ubierającego się ekstrawagancko, w sposób przesadnie modny”.
Warto zadać
sobie pytanie o pochodzenie słowa „bikiniarz”, jego etymologia jest bowiem zawiła. Nie ulegają wątpliwości związki tego
określenia z atolem Bikini, znanym z przeprowadzonych tam przez Amerykanów prób
jądrowych w 1946 roku. Najbardziej prawdopodobne wydaje się, że bikiniarze
zawdzięczali swą nazwę krawatom, na których często widniała palma, pod którą
wygrzewała się dziewczyna ubrana w strój
plażowy- bikini. Powstawał więc ciąg skojarzeń: palma – atol – bikini.
Mimo, iż słowo „bikiniarz” było określeniem
najpopularniejszym, to jednak nie jedynym. Polskich bikiniarzy
określano mianem „dżollerów”, „fagasów”, „fikusów" czy „bażantów” w zależności od regionu. Była
to grupa charakterystyczna dla Polski lat 50, choć podobne grupy występowały
również w innych częściach świata.
Bikiniarstwo
nie było jednak ruchem jednolitym. Początkowo było ono typowo elitarne,
związane z młodzieżą akademicką, jednak jego popularyzacja wśród ludzi z
niższych warstw społecznych sprawiła, że stało się ono zjawiskiem masowym.
Pociągało to za sobą późniejsze oskarżenia o chuligaństwo i przestępczość.
Bycie
bikiniarzem nie było łatwe. Podstawową przeszkodą były trudności w zdobywaniu
amerykańskich ubrań. Jak pisał Leopold Tyrmand w „Dzienniku 1954”
Najpierw była UNRA, Rada Polonii Amerykańskiej,
Joint i tuzin innych charytatywnych dostawców. To oni ubierali Polskę,
przeważnie w remanenty alianckich magazynów wojskowych. Był to okres mody
intendenturowej, elegancją były battle-dressy o wyprutych dystynkcjach, koszule
i krawaty khaki. Potem zaczęły się paczki od krewnych i znajomych z całego świata.
Tyrmand
zwracał uwagę, że kupowano ubrania na ciuchach, czyli bazarach od chłopów,
którzy mieli rodziny w USA.
… już wkrótce w kurzu i błocie małopolskich
targów walały się stosy taftowych sukien, mokasynów, kolorowych blezerów,
płaszczy z wielbłądziej wełny, flanelowych spodni i spódnic, garniturów z
Prince de Gaulles, sandałów na słoninie.
Niepodważalnym znakiem rozpoznawczym
bikiniarzy był wielobarwny strój, stanowiący zarazem nośnik treści
ideologicznych. Był on formą ucieczki i sprzeciwu wobec socjalistycznej
uniformizacji i monotonni. Swoista karykaturalność ubioru miała zarazem
prowokować, co zresztą na ogół się udawało. Przynależność
do tego ruchu szczególnie w latach 50. wymagała odwagi, gdyż komunistyczna
władza zwalczała bikiniarzy na każdym kroku. Gdy milicjanci zobaczyli kogoś
ubranego na bikiniarza to podchodzili do niego i obcinali mu włosy i krawat. Ich
sposób życia przeciwstawiał się szarej egzystencji zwykłego człowieka.
Do
zasadniczych elementów jego stroju należała długa aż po kolana, zazwyczaj
kraciasta marynarka rozcięta z tyłu aż po pierwszą krzyżową, a nazywana w
języku bikiniarzy „maniorem”. Dalej koszula: kolorowa, w różne wzory, z długimi
mankietami, spod której koniecznie musiała wystawać podkoszulka również
kolorowa i w prążki. Jednakże najważniejszym symbolem bikiniarskiego stroju był
jaskrawo kolorowy krawat noszony na gumce, czyli „krawatto”. Im bardziej był
kolorowy i pstrokaty, tym większa była duma jego właściciela. Nierzadko na
krawatach pojawiały się własnoręcznie malowane egzotyczne motywy, wśród których
szczególną popularnością cieszyły się wyobrażenia nagich kobiet i palm, małp i różnorakich gadów, złotych
kółek i różnych „fosforyzujących idiotycznych wzorów”.
Bikiniarz, czyli siła wsteczna nosił na głowie wymyślną plerezę
zaczesaną w „jaskółkę”. Ubierał
się w kraciaste marynarki, krótkie spodnie i buty na słoninie.
Kolejnym
ważnym atrybutem były spodnie: przykrótkie, niekiedy bardzo wąskie, sięgające
do łydek, odsłaniające prążkowane skarpetki w jaskrawych kolorach znane jako
„piratki” lub „sing-singi”. Wizerunek dopełniały odpowiednie buty: zamszowe
mokasyny (zamszaki) na grubej, około trzycentymetrowej kauczukowej podeszwie
(to znaczy na słoninie). Ponadto każdy szanujący
się bikiniarz nosił na głowie obowiązkowo kapelusz typu „naleśnik”, który
spoczywał na fantazyjnie ułożonej fryzurze zwanej „plerezą” lub „mandoliną”. Nieodłącznymi
atrybutami bikiniarzy miały być: wystająca z kieszeni butelka wódki, a także
tlący się w ustach papieros (najczęściej „Camel” albo „Lucky Strike”).
Często można było spotkać dżollera
z dziewczyną, czyli „kociakiem”. „Bikiniary” także wyróżniały się z tłumu. Na
głowie fale, loki lub koński ogon. Niżej wzorzysta bluzka, ewentualnie obcisły,
kolorowy sweterek. Dół to spodnie i szpilki lub spódnica „z koła” i buty
„trumniaki”, czyli czarne, płaskie pantofle. Strój „kociaka” podkreślał
kobiecość, co samo w
sobie było już wyrazem buntu przeciw maskulinizacji strojów, którą lansował
reżim.
Strój nie
stanowił jednak sam w sobie istoty bikiniarstwa. Wygląd zewnętrzny miał jedynie
wyrażać wewnętrzne przymioty dżollerów. Bikiniarstwo było determinowane przez
uwielbienie dla kultury zachodniej, a zwłaszcza amerykańskiej. Fascynacja ta
przejawiała się przede wszystkim w słuchaniu zachodniej muzyki (głównie jazzu)
i noszeniu zagranicznych ciuchów. Głównym zajęciem bikiniarzy była jednak
„demonstracja” – eksponowanie własnego styl i odmienności od uznanych przez
władze i społeczeństwo form życia. Wyrazem owej demonstracji były wielogodzinne
spacery oraz uwielbienie dla zakazanej muzyki, jaką był jazz, któremu dawano
wyraz na różnorakich prywatkach. Jazz
był remedium na szarą socrealistyczną rzeczywistość. Brak innych form ucieczki
od codzienności, jeszcze bardziej potęgował szaleństwo na punkcie tego gatunku
muzycznego. Bikiniarze
praktykowali takie tańce jak: samba, jive, rumba, jitterbug i boogie-woogie, które ze względu na szybkie, gwałtowne ruchy
złośliwie określano mianem „tańca
Heinego-Medina”.
O ile 1949 roku Jazz był muzyką jednoznacznie uznaną za
wrogą ówczesnej władzy, o tyle już 5 lat później w 1954 w
Krakowie zorganizowano „Zaduszki Jazzowe”. Kilka miesięcy
później znany popularyzator jazzu w Polsce i boogie-woogista – Leopold Tyrmand,
urządził głośny koncert pod nazwą Jam Session nr 1. W sierpniu 1956 r. w Sopocie odbył się
festiwal pod hasłem Zielone światło dla jazzu.
Leopold Tyrmand, Kalina Jędrusik oraz
Barbara Hoff ( z lewej strony ).
Bikiniarze,
bażanci, dżollerzy – nieważne jak nazwani, stanowili specyficzny wytwór kultury
młodzieżowej wyrosłej na fali „pokolenia 52” zafascynowanego jazzem i kulturą
amerykańską. Napiętnowane przez władzę i opinię publiczną, zapewniło sobie ono
jednak trwałe miejsce w dziejach polskiej kultury.
BIBLIOGRAFIA
1.Maciej Chłopek, Bikiniarze.
Pierwsza polska subkultura, Wydawnictwo Akademickie „Żak”, Warszawa
2005.
2.Anna Pelka, Z [politycznym] fasonem. Moda młodzieżowa w PRL I NRD,
Wydawnictwo Słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2013
3.Piotr Szarota, Od skarpetek Tyrmanda po krawat Leppera, Wydawnictwo
Akademickie i profesjonalne, Warszawa 2008
4. Mariusz Urbanek, Zły Tyrmand, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2012